W końcu od czego mam bloga... :3
Po ostatnich dniach czuję ogromny przesyt. Melancholia się wprost wylewa ze mnie. Ciężko mi teraz składać słowa, bo ten rodzaj wpisu zwykle ląduje w pamiętniku. Ciężko mi się przyznawać przed sobą samą do pewnych rzeczy, ale chcę postawić sprawy jasno.
Od zawsze byłam m e l a n c h o l i ą. Poważnie, odkąd pamiętam. Nazwa mojego bloga, daughter of autumn - tak zatytułowałam swój obraz zrobiony na plastykę, we wczesnej podstawówce. W pewnym momencie swojego życia nawet zaczęłam nazywać się Melancholią. Byłam Jagodą Melancholią i wszyscy o tym wiedzieli. Kiedy dostawałam list, był zaadresowany do Jagody Melancholii. Niektórzy mówili do mnie 'Melancholia'.
Chłonęłam wszystko co melancholijne, nostalgiczne. Miałam ogromne upodobanie w melancholijnych książkach, muzyce, filmach. W stanie przygnębienia szukałam swojej tożsamości i cieszyłam się, kiedy melancholia zaczęła przejmować większą część mojego życia. Brzmi jak szaleństwo. Trwało to kilka lat.
Nauczyłam się żyć w swoim wewnętrznym świecie, postrzegając ten zewnętrzny jako abstrakcję. Pokochałam ten rodzaj smutku całym sercem. Odpływać w wyobraźnię to jedno, ale spędzać w niej większość dni, to coś zupełnie innego. Nie umiałam żyć normalnie, pośród ludzi i konsekwencje tych dni, obróconych w lata są ze mną do dzisiaj.
-pierwsza kawa za mną, czas na drugą połówkę kawiarki i drugą część wpisu-
Jak pisałam w poprzednim wpisie, zostałam z depresji uzdrowiona. Nie przejęzyczyłam się, uzdrowiona. Żadne leki, wizyty, ludzie nie pomogli. Kuba też próbował pomóc, bezskutecznie. Bóg odpowiedział, a ja zdecydowałam przyjąć Jego pomoc. Dosłownie zmył ze mnie to, czego ja nie potrafiłam. Po tym czasie postanowiłam wyrzec się melancholii jako swojej tożsamości. Postawić grubą krechę między tym co było | a nowym.
Jeśli ktoś znalazł się w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co stare, przeminęło — i nastało nowe. 2 Kor 5:17
Oczywiście dalej ciągnęło mnie do starego, ale tym razem czułam wolność w wyborze, już nie przymus. Myślę, że można to odnieść do wielu rzeczy. Zdecydowałam nie sięgać po melancholię, nie topić się w niej więcej, bo działa na mnie uzależniająco. Minione tygodnie uświadamiają mi, że to, co najbardziej oddala mnie od Boga, to moje odwracanie się do przeszłości i sięganie po nią.
Nie widzę nic złego w obejrzeniu melancholijnego filmu, posłuchaniu muzyki itd., ale często zapominam, że dla mnie osobiście, ze względu na wcześniejsze doświadczenia, to jest po prostu niebezpieczne. Muszę mieć się na baczności. Jak alkoholik, który dba o trzeźwość. Kiedy sięgam doraźnie, pozostaję niezachwiana. Kiedy sięgam jeden za drugim, nie przestaję, choć mam moc przestać... wtedy rodzi się problem. I taki właśnie problem zrodziłam sobie w lipcu.
Nadszedł czas zastosowania jednego z fundamentów chrześcijańskiego życia (Hbr 6).
Mówię konkretnie o pokucie. Pokuta to upamiętanie, zmiana kierunku, a więc po pierwsze zrozum, zobacz w jakim miejscu się znalazłeś. Po drugie decyzja - nie zostaję tu, wracam do Ojca i wyznaję przed nim, że to było słabe, że wkopałam się i teraz potrzebuję pomocy. Po trzecie, wprowadzam decyzję w konkretne czyny. Bardzo praktyczna sprawa. Może dlatego jest jednym z fundamentów. A Bóg? Niezależnie od ilości moich przegranych, kiedy wylewam przed nim serce, zawsze mi pomaga. Zawsze się troszczy. Tak bardzo chcę skupić się bardziej na NIM.
"Zupełnie nie rozumiem siebie i tego, co czynię. Nie robię bowiem tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę! Jeśli robię więc coś, czego nie chcę, to przyznaję Prawu rację, bo to nie ja tak postępuję, ale mieszkający we mnie grzech. Wiem, że we mnie, to znaczy w moim ciele, nie mieszka dobro. Pragnę postępować dobrze, ale nie potrafię tego wykonać! Nie czynię dobra, którego pragnę, ale popełniam zło, którego nie chcę Jeśli robię więc to, czego nie chcę, znaczy to, że nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Widzę więc taką prawidłowość: chcę dobra, a narzuca mi się zło. W głębi serca Boże Prawo sprawia mi radość. Natomiast w moim ciele dostrzegam inne prawo, które walczy z moim umysłem i zwycięża, czyniąc ze mnie niewolnika grzechu. Marny mój los! Kto mnie wyrwie z tego śmiertelnego ciała? Dzięki niech będą Bogu, który posłał Jezusa Chrystusa, naszego Pana!" Rzymian 7: 15-25
Jestem niesamowicie wdzięczna, że zrozumiałam, że ten budowany przeze mnie smutek wygląda jak wysoki, masywny i mroczny mur. Mur, który oddziela mnie od uwalniającej Miłości Boga. I jeszcze więcej wdzięczności mam do Boga, kiedy widzę jak o mnie walczy. Nie czeka, aż sobie zasłużę. Raz, za razem pomaga mi wzbić się ponad to, czego sama nie potrafię przeskoczyć. Jest tak Dobry.
Kończę drugi kubek kawy i ten wpis. Odczuwam ulgę. Wzbijam się ponad swój mur. Dziękuję Ci Boże, Tato.
Życzę Ci uwagi w słuchaniu Boga. W Nim wszystko jest możliwe i żaden mur nie przesłoni Jego opieki. Jest zbyt czuła, by to było możliwe.
OdpowiedzUsuńSama wciąż się Go uczę i staram nie przeszkadzać Mu w działaniu.
Cieszę się, że tu do Ciebie trafiłam - zagoszczę jeszcze.
Dosłownie jakbym o sobie z przeszłości czytała... Też spędzałam całe doby w melancholii. Zadumie, poszukiwaniu...
OdpowiedzUsuńMoja historia jest bardzo podobna do Twojej. Podszyta imieniem Jezus.
Mnie melancholia pociąga. Mrok mi się podoba. Od dziecka lubiłam gotyk i wszystko co z tym związane. Byłam gothem wewnątrz i na zewnątrz. Depresja przyszła w zasadzie spodziewanie, bo wszystko ku temu się skłaniało. Ale mimo tej "przygody", nie twierdzę, że moje upodobania to skończone dno. Lubię barwy przeszłości, może to brzmieć paskudnie, ale... gdy wstąpiłam na drogę Jezusa, odkryłam w sobie nowy talent. Nigdy nie malowałam, dziś sterczę nad sztalugami. Lubię ten mrok malować, ale: są to burze, ciemne chmury nad doliną, surowe góry, ogólnie lubię takie trochę ponure pejzaże. W tym wg mnie manifestuje się Boża siła. I piękno także. Myślę, że dawno temu pociąg do takiego rodzaju piękna, szatan przeobraził w zamiłowanie do horrorów, mistyki, okultyzmu i wszystkiego tego co od niego pochodzi. A wiemy, że zły lubi wykorzystywać to, co dostaliśmy od Boga, na swój własny, zły i pokrętny sposób.
Dalej lubię sobie włączyć jakiś horror albo ciężką psychologię. Dalej lubię słuchać gotyku, ale teraz bardziej wybiórczo podchodzę do tekstów jakie emitują moje głośniki. Stałam się uważna. Trzeźwa.
Tak samo i ja miałam w lipcu małe zachwianie. Niestety mój buntowniczy charakter sprowadza mnie często przez to do dna, że zamiast biec do Ojca z wołaniem o pomoc (kiedy już zorientuję się, że wdepnęłam), siadam w ciemnym kącie i kiszę się jak ogórek w ciasnym słoiku.
Poprosiłam niedawno Boga o to, aby mimo braku mego wołania, przyciągnął mnie do siebie. Aby odmienił moje sny. Aby był moim "gościem nieproszonym", ponieważ ja tego potrzebuję. Ja muszę czuć, że o mnie walczy i nie czeka aż zawołam, a tak wcześniej było. To zresztą oczywiste, bo dał nam pełną wolność i nie działa, póki Mu nie pozwolimy, póki nie przyjmiemy Jego miłości. W ten sposób, który opisałam, dałam Mu akt notarialny na wyciąganie mnie z tego słoika.
Coś pięknego, czytać takie posty. Serce rośnie.