Czas zaczynać podróż. Za mną spokojny poranek u boku mojego męża i kota. Kolejne przytulanie za 2 tygodnie. Później spokojny czas czytania Słowa i kawa. No i lotnisko.
A na lotnisku trochę stresu. Przed lotem. Bo poprzednio leciałam 17 lat temu. Więc siedzę w samolocie, przy oknie i próbuję oddychać równo. Bóg ma wszystko w swoich rękach.
Przez opóźnienia zaczynam się uspokajać siedząc już w samolocie. W końcu czas ruszać. Panie, zabezpieczaj nas wszędzie, gdzie się udamy. Czyli na początek do Rzymu.
Szybki, mocny start. Pomaga żucie gumy i zamykanie oczu. Albo robienie zdjęć. Bo wtedy mam poczucie, że to wszystko rozgrywa sie tylko w telefonie. Duży skręt. Wciąż się wznosimy. Patrzę z przerwami na zamykanie oczu, a za chwilę oddam się lekturze. Calutki lot robię zdjęcia.
Lot był pięknym czasem. Później autobus, autokar, upał, stres. O 17 zaczynam tęsknić za domem. Kocham swój dom i codzienność, nawet perspektywa wszystkich miejsc które zobaczę nie są pocieszeniem. Czas odpocząć.
Więc odpoczeliśmy. Poszliśmy z tatą do pizzerii na pizzę i wino. Rano kawa na Pradze, a wieczorem pizza we Włoszech :)
Boże, dziękuję Ci za ten dzień! Dziękuję, że w Tobie mam oparcie, pocieszenie i za to, że zawsze jesteś przy mnie.