sobota, 23 grudnia 2017

Koniec roku & Planner 2018

Zostały dwa tygodnie do końca tego roku. Nie jest to super istotna kwestia patrząc z perspektywy wieczności. Ostatnio uczę się, że to słuszna perspektywa. Nie jedyna słuszna, bo najpierw trzeba właściwie przejść przez czas który dostajemy tu, na ziemi. Perspektywa wieczności po chrześcijańsku pozwala na właściwe spojrzenie. Odpowiada na pytania o sens i przyczyny. Mówi też sporo o skutkach. Ale więcej na temat u źródła, czyli w Biblii.

Myślę, że warto być zorganizowanym. Organizacja jest dla mnie ściśle powiązana z planowaniem. Niekoniecznie mam planować każdy rok życia, skoro w każdej chwili muszę być gotowa by stanąć przed Bogiem. Większe planowanie pozostawmy właśnie Jemu. Mogę za to rozplanować swój czas ogólnie. Idąc za Biblią rozplanować tak, by dobrze żyć. Rozplanować czas na modlitwę, nie zapominając o tej nieustannej. Wyznaczyć czas spotkań z Bogiem. Ten najlepszy czas w ciągu dnia, nie 3 minuty przed zaśnięciem. Czas na rozwijanie się, czas na odpoczynek po którym wiesz że odpocząłeś (czy ktoś jeszcze ma z tym mały problem?). Później czas i sposoby na codzienną pracę. Jeśli tego nie zaplanujemy, może pojawić się problem, czyli przestawienie priorytetów. Temat warty przemyślenia.



ORGANIZER
Skracając, postanowiłam zrobić własny organizer. Coś odpowiadającego moim potrzebom. Pewnie kojarzycie to uczucie... Kupuję piękny kalendarz w sklepie, ale po miesiącu przestaję z niego korzystać bo jest zbyt uniwersalny. A jak każdemu pasuje to znaczy, że czegoś tam za mało. No i kończy się na tym, że go wyrzucam i zostaję z notatkami w telefonie (które również są przydatnym narzędziem, ten tekst jest taką notatką). Więc jaka jest potrzeba? Mieć jak planować i zapisywać, bez tworzenia stu notatek w różnych miejscach. Ładny, nieduży notesik. Na pewno podręczny. A w rozkładówce wszystko, co tylko wymyślę. 

Robiąc swój, pomyślałam też o siostrach Kuby. Personalizacja przemawia za moim plannerem, więc skonsultowałam z dziewczynami czego potrzebują. Każdy z trzech plannerów jest inny w rozkładówce i okładkach. Można w nich znaleźć m.in. rozkłady roczne (z podziałem na ważne daty, zlecenia czy urodziny) rozkłady miesięczne, tygodniowe, miejsce na zapisywanie wdzięczności, planner duchowy, książki do przeczytania, jadłospisy i kilka innych. Jeśli ktoś jest zainteresowany to chętnie udostępnię przygotowane szablony.

planner Lenki 

mój planner 

planner Izy

Kiedy miałam gotowe projekty przyszedł czas na składanie. To była najbardziej pracochłonna część całego projektu. Projekty to jedno, ale zrobić tak, żeby po dwustronnym wydrukowaniu i przecięciu wpół wszystkich kartek wszystko było po kolei i na swoim miejscu? Trudniejsze niż bym chciała. Z tą częścią poradziłam sobie drukując wszystko, przecinając i układając dosłownie kilkanaście razy, za każdym razem zmieniając projekt tak by kolejność się zgadzała. Bo to, że w projekcie na komputerze Luty jest po Styczniu, wcale nie oznacza że w plannerze będzie tak samo.

Później drukarnia. Skracając, okazuje się że w żadnej drukarni nie drukują w najwyższej jakości jeśli ich wyraźnie nie poprosimy. W drukarni spędziłam dwie godzinki. Byłam trochę zestresowana, bo zlecając to w innych miejscach były błędy, np. zbindowane z niewłaściwej strony czy krzywe przycięcia, aż po wypadające kartki. Na szczęście Foto Dyzio podołali zadaniu, choć chyba z 10 razy powtórzyłam że zależy mi na tym, aby było idealnie ;) Koszt zrobienia takiego organizera to 20-30 zł.  


(Uwaga, pisanina z problemami pierwszego świata - jak ktoś ma co robić, to niech nie czyta) 
Myślę też trochę o formie organizacji wspomnień i ogólnym udostępnianiu. Wiecie, albumy vs scrapbook, blog czy private diary, instagram czy zeszyt na zdjęcia. Jakiś czas temu usunęłam instagrama. Po raz kolejny. Powód pierwszego razu był nieco przerażający, po jednej strasznej sytuacji zapragnęłam całkowicie się wyzerować, cokolwiek to znaczy. Później, po pół roku żałowałam usunięcia wszystkich zdjęć. Tym razem dałam sobie więcej czasu na decyzję o usunięciu instagrama, a od czasu jej podjęcia odczekałam jeszcze miesiąc z usunięciem konta. Zrobiłam to z konkretnego powodu. Spędzałam na Ig za dużo czasu, który nie zaowocuje w wieczności. Robiłam odwyki, ale to chyba nie było to. To taka moja mała walka ze mną. Instagram jest dla mnie jedną wielką inspiracją. Napędza. Później patrzę wstecz na te wszystkie zdjęcia i czuję taką ogromną radość, innego rodzaju niż kiedy widzę te w albumie. Co jest ciekawe? To, że nie ma większego znaczenia czy wrócę do Ig czy nie. Tak naprawdę mogę założyć konto po raz kolejny i przestać tak intensywnie myśleć o tym, że tęsknię za publikowaniem. A z drugiej strony postawiłam sobie szlaban kiedy publicznie zadeklarowałam decyzję i motywację. Wiecie, teraz tak głupio to wszystko odwołać, bo w zasadzie zgadzam się z tym co wtedy napisałam. Tylko ta decyzja była podyktowana nie tym, że pragnę z całego serca a tym, że rozsądnie tak będzie lepiej. I nie wyszło. Dlatego też, next time poczekam aż to pragnienie mnie przepełni.

(end of story).

To chyba koniec tej chaotycznej notatki. Lecimy do rodzinki. Czeka nas wolny, choć intensywny czas. Jeszcze w tym roku ślub w rodzinie Kuby, na co niesamowicie się cieszę. Raz, że ktoś bierze ślub - zawsze to radość, a dwa to nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na ślubie jako gość. Tak w 100%. Ciężko opisać mi radość z tego powodu 😀 No i później Sylwester. W Radomiu 🙂 Będzie kontrastem do zeszłorocznego (oglądaliśmy kreskówki z dzieciństwa, jedliśmy chipsy i poszliśmy spać przed 00:00). W międzyczasie nagram jeszcze dwa vlogi i podsumuję rok. Lubię koniec grudnia za możliwość podsumowań. 

wtorek, 21 listopada 2017

Do widzenia jesień!

Ostatnio trochę nie wiem jak żyć. W codzienności dość równo przeplata się spokojna rutyna z garstką chaosu. Mam oczekiwania, których nie potrafię na chwilę obecną sprecyzować. I trochę się w tym gubię. Straciłam coś co miałam kiedyś. Coś, czego nawet nie potrafię określić. Próby odzysku okazują się średnio skuteczne. Jak żyć, co robić? Zbędne pytania. Rozkoszuj się Panem, a On da Ci czego życzy sobie serce Twoje. Czymkolwiek to jest, bo ja już nic nie wiem.



Ten post będzie mieszanką zdjęć i słów. Niespójnych. Ot taki zbiór tego co się działo. Kończy mi się powoli jesień. Żegnam ostatnie żółto pomarańczowe liście. Nasze drzewo wygląda teraz tak jak wiosną. Gołe gałęzie i kilka perełek. Tym razem jednak nie będą się rozwijać, a kończą cykl. Cóż, taka kolej. Moment do którego czekam pewnie zajrzy za miesiąc. (edit: moment nastąpił rankiem, 20 listopada).



Pierwszy śnieg zawsze wprowadza mnie w końcowy etap roku, pełen podsumowań. I ogólnie kocham śnieg! :D


Odwiedziliśmy niedawno moją rodzinę. Przejazd samochodem przez tamte okolice przywołuje sporo wspomnień. Każde mijane miejsce ożywa i przed moimi oczami ukazują się ludzie i konkretne sytuacje. Głównie przypałowe lub dziwne.


A dom jak dom. Stoi niezmieniony. Wszystko w nim jest stałe na tyle, że daje duży kontrast do tempa zmian u mnie. Najczęściej dobrych zmian. Wchodząc do starego pokoju słyszę tak wiele.




Jestem bardzo wdzięczna za moją rodzinę. Rodzice, siostra i jej kotek. Dobrze mieć ich po swojej stronie, oraz mieć świadomość, że pomimo wielu różnic, nic nas nie dzieli.


Zjedliśmy pyszny obiadek, spędziliśmy razem trochę czasu i czas na powrót do domu. Dom czyli miejsce gdzie jest moje serce, mój mąż i mój kot. Dom to piękna sprawa.



Byliśmy też na 18stce. Naszła mnie ochota na jakieś większe obdarowanie, więc przygotowaliśmy 18 prezentów. Koncepcja była taka, żeby każdy prezent zapakować identycznie i dodać numerki. Sporządziliśmy listę i ruszyliśmy na zakupy. W prezentach można było odnaleźć m.in. choco-sticka, świeczkę zapachową, grube skarpetki, notesik na kłódkę, dwie książki. No i inne różności.




Koty pomagają kiedy nie przeszkadzają. 


Prezentuje się to całkiem przyjemnie. A poniżej wszystko zapakowane.


No i w drogę na urodzinki!


JEDZONKO. Czyli trochę zielonego - ciasto mech planowałam od czasu urodzin. Jednak składniki stały i czekały, a czasu nie było. Szpinak się zepsuł, a mascarpone zostało podstawą nowego - spontanicznie wymyślonego deseru. Iza zapragnęła czegoś słodkiego, więc wzięłam to co było w kuchni i powstał Pan Kajtuś :D Mascarpone, trochę mleka, wiórki kokosowe i toffi. A skąd nazwa?Jako że Kota ma już swój deser (Panna Cotta) to przyszła pora na Kajtka. Zdjęcie deserku innym razem. Wracając do Mchu, kupiłam kolejny szpinak i mascarpone, a nauczona poprzednim czekaniem od razu wzięłam się do pracy ;)


Wyszło zakalcowe, ale całe szczęście lubię zakalce ;) 


A poniżej tofu w sosie pomidorowym. W sprawdzonej chińskiej knajpce zdecydowałam się
po raz pierwszy na tofu, cena taka sama jak ukochany ryż z warzywami, więc czemu nie? Teraz już wiem czemu nie :D To fu.


Hit tej jesieni - ciasto dyniowe! Na początku szukałam, czy jest może dostępne w jakiejś warszawskiej kawiarni. Niestety nie znalazłam, więc pragnąc poznać smak amerykańskiego pumpkin pie postanowiłam sama spróbować je zrobić. No i tak to było. 


Pierwsze za słodkie i brzeg cały spalony. Drugie mniej słodkie, ale wciąż za mocno...i brzeg również spalony. Trzecie przyznam, że zrobiłam wyłącznie na potrzeby filmu i postanowiłam, że musi się udać :) Tym razem brzeg nie był aż tak spalony, a samo dyniowe wyszło pysznie.
Wszystkie trzy robiłam wg. przepisu Jamie Olivera, polecam z bitą śmietaną!


No i poniżej śniadaniowe miksy, czyli szpinak - banan - pomarańcza. 
Rano jedzenie mi nie idzie, więc ratuję się takim czymś.



Trzy kolejne zdjęcia, to efekt zabawy z moim ulubionym ostatnio Afterlight.



Czy to już scrapbooking?




Z ostatniej sesji jaką wykonywałam z A. M. i P. :)



Przytulające się gołębie, czekające na pociąg (?).



Goodbye Autumn!



sobota, 4 listopada 2017

Urodzinki

Początek listopada. Za mną publikacja jesiennego filmu, nad którym pracowałam dwa tygodnie. Podkreślam słowo publikacja, bo to dla mnie pewnego rodzaju przełom. Było bardzo trudno opublikować, bo w dniu premiery zaczęłam widzieć wyłącznie same wady i niedopracowanie. Mimo wszystko puściłam w świat, bo to było to, co postanowiłam. Od początku tego roku nagrywam i montuję filmiki 'do szuflady' do której dostęp ma bardzo wąska grupa. To dla mnie takie bezpieczne miejsce, gdzie nie narażam się na hejt, wyśmiewanie czy ogólne niezrozumienie. Chcę się pozbyć tego strachu, więc publikuję.







Stęskniłam się za grzywką :) A poniżej dwa prezenciki,
które dostałam - wymarzona taca. Koniec problemu z noszeniem
herbaty do łóżka i problemu, że herbata stygnie :D Urocze i praktyczne!


A niżej... cóż no. Zawsze byłam syreną :D



Tym oto ciekawym akcentem kończę wpis. 
Miłego i dobrego listopada!



niedziela, 8 października 2017

October '17


Długo nie minęło - niewiele ponad tydzień, hehe - odkąd napisałam, że żegnam się z blogiem i nie wiem czy wrócę. Trochę się tym związałam, a może wcale nie? Takie były moje chęci, szczere. Przez ten czas dużo pisałam w dzienniku, ale okazuje się, że to coś zupełnie innego niż blog. Tutaj mogę podsumować pewien czas, napisać co robiłam, jakie mam plany i zrobić to zupełnie ogólnie, choćby bez zabarwienia emocjonalnego - które chcę czy nie, w pamiętniku wysuwa się na pierwszy plan. Często piszę o tym jak było wewnątrz, bez opisania technicznej strony wydarzenia. Kończąc wstęp, docieram do miejsca gdzie myślę, że potrzebuję obu form pisania. Bez wyrzutów, że robię inaczej niż postanowiłam - wracam na bloga ;)


Ostatni miesiąc całkowicie przerósł moje oczekiwania. Nie chodzi o konkretny kierunek, ale o całokształt. Rysuje się to tak, że z letniego okresu, w którym mogłam pracować spokojnie, bez żadnych większych zobowiązań, przy komputerze w domu - przeszłam w okres jesienny, gdzie nagle moja praca ma zupełnie inny charakter. Do tego dochodzą 3 wieczory w tygodniu związane ze szkołą biblijną. I tu nawet nie chodzi o ilość, a o to, że doznaję szoku. Tak jakbym weszła w obce, nieznane. 

Być może przyjdzie czas, gdzie dostosuję się do nowego trybu codzienności... a być może złamie mnie to w drugą stronę. A będąc całkowicie szczera, póki co czuję tylko, że się wypalam. W tym tygodniu zrezygnowałam z trzech spotkań, kompletnie nie mając siły, z resztkami choroby i dużym zniechęceniem. Ale nie rezygnuję, lecimy dalej. Przede mną kolejny przełomowy miesiąc, wiem to na pewno. A z resztą... zaczęła się jesień.



JESIEŃ
Zupełnie tej miłości nie ogarniam. Temperatura spada do kilkunastu stopni, deszczu możesz spodziewać się niemal każdego dnia, a liście? Bardziej to one gniją, niż robią się złote :) Ale jest coś w jesieni, co sprawia, że jest tak idealna...

Jesienią trzeba zorganizować sobie światło i szczęście w środku. Tworzysz klimat nie do podrobienia. Może brakuje Ci zapachu kwiatów polnych, nie chcesz zakładać dodatkowej warstwy ubrania, może nie masz motywacji do spotkań z ludźmi bo przecież zimno jest. Ale...możesz także otulić dom zapachem śliwkowej tarty, polubić możliwość ukrycia w kolorowym szaliku z parasolką w dłoni, a także zaprosić ludzi do domu...w końcu jesienna aura tak sprzyja temu co wewnętrzne... Możesz też zobaczyć to jak natura umiera i gnije, wpaść w przygnębienie, a możesz też obserwować ten proces z podziwem...bo po jesieni i zimie przychodzi nowe.







Pumpkin spice & everything nice ;)




Syropek musi być. W tym roku znajduje zastosowanie do dyniowych mini pankejków,
dyniowej chai latte oraz ... dyniowego szejka :) 
PS. Dyniowy szejk dostępny także w KFC, polecam!


Trzeci rok z rzędu urządzamy mały fotograficzny spacerek.
Kuba ćwiczy się w roli fotografa :)








Polecam inwestycję w statyw - nie trzeba nikogo, kto zrobi wam zdjęcie :)









A poniżej drodzy państwo, moje pierwsze zdjęcie w RAW.
Wiem, trochę wstyd.


Do następnego napisania! 

Łączna liczba wyświetleń