Cześć! Żyję i mam się dobrze :)
Dziś trochę chaotyczny wpis - tak to jest, kiedy długo nic nie publikuję, a później nie wiem od czego zacząć. Zacznę więc od tego, że za mną podróż po Europie. Planowałam wrzucać codzienne relacje, później planowałam napisać coś po powrocie i tak się to przeciągnęło, że nie napisałam nic przez dwa miesiące. Jako, że była to absolutnie wyjątkowa podróż, chcę napisać kilka słów ogólnie i wrzucić fragment notatki z jednego dnia (pisałam codziennie) i oczywiście, zdjęcia. Najpierw jednak życiowy update :)
Gdzieś od czasu przeprowadzki i podróży (praktycznie ten sam czas) moje życie duchowe nabrało rozpędu. Wyzwanie 'Biblia w pół roku' przynosi pierwsze owoce w postaci większego skupienia, radości, innej motywacji. Rzeczy do których zwykle się przymuszałam, wypływają naturalnie i z potrzeby serca. Jest dużo więcej modlitwy, więcej rozmów, relacji. Coś jakby podanie Ali o malowniczy październik dotknęło i mnie :)
Jestem bardzo szczęśliwa z tym jak się rzeczy mają i widzę dokładniej obszary nad którymi powinnam teraz popracować,żeby tak całkowicie wykorzenić stagnację. Poza skupieniu na duchowym życiu:
1. Nauczyć się jak zdrowo żyć. Mój sposób odżywiania leży totalnie, nie wspominając już nawet o sporcie. Czuję się fizycznie dużo gorzej niż parę miesięcy temu. Mój cel, to gotować i więcej wychodzić z domu. Tak po prostu. Ta prostota zawsze daje mi najwięcej.
2. Codzienna organizacja. Nie chcę żadnych wypasionych planerów. Wystarczy mi prosta rutyna, modyfikowana w zależności od dnia. W tym momencie nie istnieje u mnie żadna rutyna.
3. Ludzie. Wychodzić, rozmawiać, spotykać się z ludźmi. Na kawę, na spacer, na obiad, na zdjęcia, na wspólne czytanie Biblii. Chcę odnowić zaniedbane relacje i zawrzeć nowe.
No i blog. Jak nie piszę na bieżąco, to później nie mam pojęcia od czego zacząć. Życie tak pędzi, a ja chcę pisać. Nie tylko bloga, ale muszę przyznać, że kocham taką formę. Dzielić się jakąś częścią życia i wartościami. Chcę, żeby vlog przyjął podobną formę, przede mną nauka mówienia do kamery. Wierzę, że idzie przełom. Naprawdę w to wierzę.
A tymczasem wróćmy do podróży.
Najbardziej zapamiętam pewną rozmowę z tatą. Najbardziej zapamiętam relację z Cui i wszystkie nasze rozmowy. Zapamiętam to, jak prawie wypadliśmy z gondoli i wyszła moja dowódcza predyspozycja. Zapamiętam różnice kulturowe. Zapamiętam poranne śniadania i przemyślenia z patrzenia na turystów.
Fragment notatki z szóstego dnia:
W Lucernie, na górze Rigi, zagaduję Chinkę, którą obserwuję od początku wyjazdu. Chciałam zrobić to o wiele wcześniej, bo mój radar mówi mi, że się dogadamy. Wydaje się być przemiłą osobą, wyróżnia się z grupy swoją kulturą. Widzę, że lubi pozować do zdjęć, więc zagaduję z propozycją, że mogę zrobić jej zdjęcia moim aparatem, za darmo. Bardzo się ucieszyła na moją propozycję. Spędziłyśmy razem 2 godziny czasu wolnego podziwiając widoki, robiąc zdjęcia i rozmawiając. W końcu nie small talk, tylko rozmowa! O tym, co nas cieszy i co boli, o różnicach kulturowych, o wartościach. O tym co wspólne, a tego było dużo. Przyznała, że chciała zagadać do mnie kilka dni wcześniej, ale jest zbyt nieśmiała. Umówiłyśmy się, że od teraz będziemy towarzyszyć sobie w podróży, choć za nami połowa. Później jej mąż powiedział, że jeśli kiedyś będę chciała odwiedzić Chiny, mogę najpierw się z nimi skontaktować. Przyjmą mnie wtedy w swoim domu. Cui zaproponowała, że zostanie moją przewodniczką. Na koniec rozmowy powiedziała, że naprawdę mnie zaprasza i żebym poważnie rozważyła przyjazd do Chin. Bardzo chcę pojechać.
Idę na krótki spacer, bo zaraz jedziemy dalej, do Titissi. Siadam na ławce. Przede mną piękne góry. Wszędzie tak spokojnie i cicho, tylko w oddali słychać dzwonki krów pasących się na alpejskich łąkach. Piękno. Wyciągam Biblię i czytam o tym, jak Bóg przez tak wiele pokoleń okazuje swoją cierpliwość i dobroć. Ja bym dawno wymiękła. Jest tak pięknie. Po chwili Cui podbiega i daje mi paczkę Oreo :)
a Titissi głównie czas wolny. Idziemy z Cui, jej synem i mężem na krótki spacer, później do kawiarni. Obie uwielbiamy przebywać w kawiarniach. Kiedy wymieniamy plusy takiego spędzania czasu, Cui dodaje, że mogę wyjąć swoją Biblię i 'enjoy the moment'. O to to!
W kawiarni stawiają mi gorącą czekoladę i dopytują, czy nie chcę jeszcze ciasta. Są tacy kochani! Ich syn też bardzo mnie polubił, dużo się dziś śmialiśmy. Z Cui słuchamy podobnej muzyki, pokazywała mi też nagranie jak gra na pianinie piosenkę z Amelii. Twierdzi, że nie gra dobrze, ale dla mnie było perfekcyjnie. Kocham tę piosenkę.
Teraz jestem w autobusie, przekroczyliśmy granicę mojej upragnionej Francji i myślę, o tym, że na tej wycieczce towarzyszy mi ponadnaturalna przychylność ludzi, naprawdę. Każdego dnia kolejne osoby są dla mnie coraz milsze. Oczywiście ja też, zawsze jak widzę okazję do pomocy to pomagam, z ochotnego serca. Ciekawy to czas, naprawdę.