Chyba najszybciej ze wszystkich miesięcy. I bezlitośnie obnaża wszystkie twoje plany, których nie dopiąłeś. A może przeciwnie, chwali cię spokojnie, dodaje nadziei. Mój grudzień jak zawsze nieco zaskoczony, ale pełen podziwu. Bo ostatecznie wszystko się udało. Jestem dzielna. A teraz tak sobie siedzę i patrzę w rażący monitor (Kuba zawsze każe przyciemniać) i trochę pustka. Bo o czym mam pisać i vlogować bo takiej przerwie? ja już trochę wiem o czym.
Także mija kolejny rok. Zrobiłam kilka drobnych kroczków do przodu i żadnego wstecz. Uważam więc, że jest co świętować. Jeśli chodzi o rok kolejny, życzę sobie pracowitości.
Długich dni, zielonego na talerzu, gór, morza
(może tym razem dłużej? mówię serio, że kiedyś w końcu tam zamieszkamy!) i innych małych cudów do zobaczenia, przekroczenia kosmicznej liczby nagranych i opublikowanych filmów, zrobionych najpiękniej jak obecnie potrafię, założenia firmy i sukcesu większego niż w najśmielszych marzeniach, prostoty i radosnego spokoju, tego, żeby włosy się same robiły różowe. No i zdrowia, wiadomo. Żebym tak bardziej zaczęła dbać o to zdrowie, o.
Gdybym regularnie pisała, to blog wiedziałby że jutro przyjedzie do mnie ponad 20 skrzynek z których zrobimy regał. Że niemal każdej nocy przewracam się z boku na bok aż do 2, co chwila wpadając na pomysł życia, który muszę zapisać. I rzeczywiście, każdy z nich to pomysł życia. Wiedziałby, że jestem średnio zadowolona z siebie i co trzeci dzień chcę wyglądać inaczej. Skrajnie inaczej. Wiedziałby, że chciałam rzucić pracę baristy już milion razy, ale wciąż w niej jestem (choć na śmieszny etat), jest trochę uzależniająca.
Blog widziałby te wszystkie cudowne, wciąż nieopublikowane zdjęcia. Widziałby, że w tym roku przerobiłam obróbkę w znacznie większej ilości stylów, niż bym tego chciała (ale wiedziałby, że nie potrafię wybrać jednego). Zobaczyłby, że pokochałam ziarno, ciepłe, karmelowo - złote barwy, biel i róż. Blog zobaczyłby cały ten chaos z mojej głowy.